Rozdział
XIV
- Soniu,
przepraszam, że dopiero teraz oddzwaniam – powiedziała –
słuchaj, zaraz ci wszystko opowiem, dobra?
- Sis...
- odparłam, nie wiedząc co o tej sytuacji sądzić.
- Sis,
wyjdź na zewnątrz – powiedziała, a ja wykonałam jej polecenie,
po czym dodała – jesteś, widzę cię.
- A
ty gdzie jesteś? - zapytałam rozglądając się dookoła.
- W
aucie, na czwartej.
Wyobraziłam
sobie tarczę zegara, spojrzałam na prawo i dostrzegłam machającą
do mnie łapkę. Sprawdziłam czy mam wszystko w torebce i podbiegłam
do nich. Otworzyły się drzwi z tyłu i kilka rąk wciągnęło mnie
do środka. Siedzący koło mnie chłopak przedstawił mi się
imieniem Oliwier. Był niewysokim blondynem o krótkich włosach i
dość urodziwej buzi. Miał mocno wyostrzone rysy twarzy, małe
uszy, błękitne oczy i gładką cerę. Po prawej stronie siedziała
dziewczyna, która przedstawiła się imieniem Klara. Z przodu
siedziało dwóch chłopaków. Ruszyli z piskiem opon i parę chwil
później byliśmy już poza obszarem zabudowanym. W aucie
rozbrzmiewał na pełnej głośności przebój dzieciństwa, I'm
blue (da ba dee).
Zaniepokoiło mnie jedno. Nie było tam mojej siostry, lecz sami
nieznajomi. A przecież po ostatniej przygodzie z Tymoteuszem
obiecałam sobie, że już nie wsiądę do samochodu z obcymi!
- Sis!
Co ty taka przerażona! - usłyszałam znany mi doskonale krzyk.
Okazało się, że siedziała po drugiej stronie Oliwiera, a więc
siedzieliśmy z tyłu we czwórkę. Nadal byłam zaniepokojona, bo
było nas w tym aucie za dużo, a nie znałam nikogo poza siostrą.
- Siostra...
już się bałam, że cię tu nie ma – odpowiedziałam szczerze.
- No
co ty, myślisz, że własną siostrę bym zostawiła? Słuchaj,
mieliśmy takie przygody... pojechaliśmy do miasta, bo nam się
alkohol skończył. Nikt nie chciał prowadzić, bo wszyscy pili,
więc namówiliśmy młodego – pokazała na siedzącego za
kierownicą chłopaka. Domyśliłam się, że może to być Klimek –
co prawda jak wyjeżdżaliśmy, to od razu żyd nam się włączył,
ale mieliśmy nadzieję, że dojedziemy. Niestety, pod galerią nam
się skończyło paliwo. Pchaliśmy go przez całą Wrocławską na
stację. Tam zatankowaliśmy i kupiliśmy alko. A teraz jedziemy na
afterek w plener.
Przyznam,
że miałam pewne obawy, ale było już za późno na jakiekolwiek
wątpliwości. Czułam się jednak pewnie u boku Weroniki i cieszyłam
się z poznania nowych ludzi. Dojechaliśmy w jakieś dziesięć
minut. Wysiedliśmy przy jakiejś polnej dróżce, pomiędzy polem a
lasem i poszliśmy w stronę pobliskiego strumyczka. Usiedliśmy w
kółku przy jego brzegu i wyłożyliśmy wódę, chipsy i popitkę
na środek. Jako że nie mieliśmy kubeczków, piliśmy z gwinta, a
gdy księżyc nie wystarczał, świeciliśmy sobie telefonami.
Rozmawialiśmy tak sobie, żartowaliśmy a nawet śpiewaliśmy.
Weronika przymilała się do Oliwiera. Od razu wiedziałam, że to za
wysoka półka dla mnie, i że jest to jeden z tych fejmów
na których poluje moja siostra. Klara zaś czaiła się na Marcina,
tego który siedział na shotgunie. My z Klemensem obserwowaliśmy
ich i mieliśmy na boku bekę z nich. Był on przystojniejszy od
swojego brata; bardziej podobny do swojego kuzyna Olusia – miał
ciemne włosy, ciut dłuższe niż mój pierwszaczek i zdecydowanie
ładniej ułożone. Zdawać by się mogło, że to właśnie jego
naśladował, kreując swoją fryzurę. Nie miałam jednak zamiaru
wdawać się z nim w żadne romanse, bo przecież interesował mnie
jego kuzyn. Zdawało mi się, że również on nie jest
zainteresowany. Jako jedyny z towarzystwa był trzeźwy i choć był
najmłodszy, zachowywał się najrozsądniej.
Pod
koniec pierwszej flaszki zaczął mi się urywać film. Pamiętam, że
Klimek powiedział mi na ucho, że Wika to fajna dupa, a ja w tym
czasie... leżałam na nim. Spodobało mi się określenie „Wika”
i sama zaczęłam tak mówić na siostrę, którą ewidentnie to
wkurzało. Wyjaśniło się, czemu nie był zainteresowany mną –
też wolał Wikę.
Potem łamałam gałęzie jakiegoś krzaka, a następnie wrzucałam
butelki do rzeki, podczas gdy brat solenizanta przytulał mnie.
Zamknęłam oczy, wtulona w jego koszulę, a gdy je otworzyłam,
oberwałam potężnym promieniem słonecznym prosto w źrenice, a
otaczały mnie źdźbła trawy i drzewa.
Podniosłam
się nieco i rozejrzałam. Dostrzegłam, że kilka metrów ode mnie
leży jakiś chłopak i najpewniej śpi. Byliśmy ubrani, więc
zapewne do niczego nie doszło. Poczułam mocny ból głowy i
stęknęłam, co obudziło go. To był Klemens.
- Księżniczka
się przebudziła – powiedział – widzę, że tamci odjechali bez
nas.
- Gdzie
my w ogóle jesteśmy? - zapytałam.
- Powinienem
wiedzieć, w końcu to ja nas tu przywiozłem. Ale niestety
oddaliliśmy się w nocy od tamtego miejsca.
- Jak
to oddaliliśmy? Co się działo? Urwał mi się film jakoś po
pierwszej flaszce.
- Nie
wiem od czego zacząć. Pamiętasz jak budowaliśmy tamę?
- Tamę?
- Czyli
nie. A pamiętasz jak graliśmy w butelkę?
- Graliśmy
w butelkę? - zapytałam ze zdziwieniem.
- Czyli
od początku.
Wpierw
postanowiliśmy jednak ustalić gdzie jesteśmy. Znajdowaliśmy się
na jakimś pagórku, a po wdrapaniu się na jego szczyt dostrzegliśmy
ponadstumetrową wieżę naszej katedry. Dotarcie do najbliższej
wioski zajęło nam koło pół godziny, a odnalezienie w niej
przystanku kolejny kwadrans. Przez ten czas Klimek relacjonował mi
wydarzenia minionej nocy.
- Po
pierwszej połówce rzeczywiście odleciałaś. Ktoś rzucił pomysł,
żeby rozpalić ognicho, więc zaczęłaś zbierać gałęzie.
Głównie obrywając je z krzaków – spojrzałam na przedramiona i
faktycznie, miałam trochę poharatane – a gdy stwierdziliśmy, że
nie mamy jak go rozpalić, oznajmiłaś, że zabawisz się w bobra i
zbudujesz tamę. Po
opróżnieniu drugiej połówki, ktoś rzucił pomysł żeby zagrać
nią w butelkę. Na buziaczki. Ale zanim ktokolwiek cię pocałował,
przerwano zabawę. Miałaś pecha po prostu. Gdy Wika cię
wylosowała, dziewczyny chciały powtórzyć, żeby wylosowała
chłopaka. Niektórzy jednak chcieli zobaczyć całujące się
dziewczyny, więc zachęcaliśmy was do tego.
- I
co? Pocałowała mnie? - pytałam, tak jakby było to coś nowego.
- Nie.
Ktoś wystraszył się dzika.
- Dzika?
- Tak,
dzika. Ktoś krzyknął, że usłyszał dzika, a reszta wpadła w
popłoch i uciekła do auta. Wszyscy oprócz ciebie.
- Nie
przestraszyłam się dzika?
- Żadnego
dzika nie było. Ja też chciałem uciec, ale wróciłem po ciebie.
Niestety gdzieś poszłaś, a ja za tobą i widocznie pojechali bez
nas.
- Czyje
to było auto?
- Oliwiera.
Ale kontynuując... do obrony przed dzikiem, wyciągnęłaś gaz.
- No
tak, zawsze mam przy sobie gaz. Kupiłam sobie kiedyś do biegania,
na wypadek gdyby mnie pies zaatakował, bo to się często zdarza. A
przy okazji można też użyć do obrony przed gwałcicielem.
- Lub
dzikiem – dodał ironicznie.
Wróciliśmy
pierwszym autobusem. Wjeżdżając do miasta, odzyskałam zasięg i
okazało się, że mam kilkanaście nieodebranych połączeń. „Matka
mnie zabije” - pomyślałam. Bałam się oddzwonić, choć Klimek
pocieszał mnie, że będzie dobrze. Przeszłam się z centrum do
domu spacerkiem. Uznałam, że świeże wiosenne powietrze dobrze mi
zrobi na kaca. Miasto było całkowicie opustoszałe. Szłam ze
dwadzieścia minut, a minęły mnie raptem dwa auta. Maszerując
ulicą Ofiar Oświęcimskich wspominałam ostatnie spacery z
pierwszakami. Już chyba zawsze to skrzyżowanie kojarzyć mi się
będzie z Szymonem. Na moim osiedlu również nie było żywej duszy.
Już myślałam, że całą drogę będę przemierzać samotnie, gdy
tymczasem przed ostatnim zakrętem dostrzegłam tłum ludzi
zmierzający w moją stronę. Ludzie, otrzymawszy błogosławieństwo,
właśnie wychodzili z kościoła. Mogłam wywnioskować stąd, że
jest już przed dziewiątą. Zadzwoniłam do mamy, ale nie odebrała.
Weszłam
po schodach i zrobiło mi się niedobrze. Chwyciłam za klamkę.
Drzwi nie były zamknięte na klucz. Weszłam do pokoju, usiadłam na
łóżku, odchyliłam się w tył i miałam ochotę zasnąć, ale
nie byłam w stanie. Dopadło mnie pragnienie, lecz na nieszczęście,
nie miałam w pokoju żadnych płynów. Również w kuchni brakowało
picia, więc odkręciłam kran w zlewie i podstawiłam podeń głowę.
- Masz
szlaban – usłyszałam od zbliżającej się do mnie matki, która
wchodząc do kuchni ledwo zmieściła się w drzwiach, a żeby
dostała się do lodówki, musiałam się przesunąć.
- Przepraszam,
to się nie powtórzy.
- Ja
mam nadzieję! A tymczasem żadnych wyjść z domu do odwołania.
Komputer ci schowałam, a teraz poproszę o telefon.
- Ale
nie mam telefonu – odparłam, przypominając sobie gdzie go
zostawiłam. Na pewno gdzieś w pokoju.
- Zaraz
go znajdziemy – odparła i zadzwoniła do mnie, lecz nie usłyszała
ni dźwięku ni wibracji, gdyż padła mi bateria gdy do niej
dzwoniłam pod kościołem.
- To
już twój problem – dodała – na wszelki wypadek zabiorę ci
ładowarkę.
Byłam
zdołowana, nic mi się nie chciało. Stwierdziłam, że ten dzień
minie mi na trzeźwieniu i to jest jedyne czego będę w stanie
dokonać przed zmierzchem. Zmieniło się to jednak po obiedzie, gdy
usłyszałam jakieś szmery na przedpokoju. Matka oznajmiła mi, że
wychodzi do sklepu. To był idealny moment na uratowanie swojej
sytuacji. Podłączyłam telefon do jej ładowarki. Nie wpadła na
to, że teraz są uniwersalne. Teraz pora odnaleźć laptopa.
Aczkolwiek może lepszym rozwiązaniem byłoby skorzystanie z jej
kompa? Uruchomiłam, wpisałam hasło, bo przecież ona nie umiała
sobie zmienić i czym prędzej napisałam do siostry, dumając nad
tym co napisać Olusiowi. Wstyd się przyznać, że zalałam pałę
tak, że teraz mam karę. Ale lepsze to niż nie zapobiec temu, by
poczuł się olany. Poza tym chciałabym się upewnić, że do
niczego między nim a Werką nie doszło. Pomiędzy nim a Wiką, bo
od tej nocy tak ją będę nazywać.
Po
paru minutach bateria miała już kilka procent. Zadzwoniłam wiadomo
do kogo, ale niestety nie odebrała. Spróbowałam ponownie, lecz i
tym razem bez skutku. Przeglądając kontakty dostrzegłam Kacpra i
postanowiłam zadzwonić. Co mi szkodzi?
- Mam
karę. Na wszystko.
- Ojej,
biedactwo. Za co?
- Nieważne,
ale potrzebuję pomocy. Nie wiem co robić.
- Dobrze,
że masz telefon.
- Ale
zabrała mi ładowarkę.
- Jak
chcesz mogę ci dać swoją starą. Przyniosę za dziesięć minut.
Zgodziłam
się, ale bałam się matki, bo w każdej chwili mogła wrócić.
Napisałam lakonicznie do Olusia, że mogę być dziś nieosiągalna
i jutro w szkole pogadamy o tym, wyłączyłam jej komputer, by się
nie skapnęła i zabrałam telefon do swojego pokoju. Wyciszyłam
tak, by nawet nie wibrował i oczekiwałam na jej powrót jak na
wyrok. Oby tylko nie spotkała Kacpra w drzwiach. Plan był taki, że
przyjdzie, da mi ładowarkę i od razu pójdzie. Niestety, moja
rodzicielka wróciła, gdy Kacper wychodził z domu. Wyłożyła
zakupy i położyła się przed telewizorem. Mogłam mieć pewność,
że prędko nie wstanie sprzed niego, bo jest zbyt leniwa. Na
spotkanie na progu mieszkania nie mogłam sobie pozwolić. Spytał
mnie zatem w smsie które okno jest moje. Opisałam dokładnie jego
położenie, a gdy był już pod nim, otworzyłam je i pomachałam
mu, a ten zawinął kabelek dookoła wtyczki, ścisnął mocno i
rzucił, lecz niestety nie doleciała do mnie. Spróbował jeszcze
dwa razy, ale to na nic. Brakowało zbyt wiele, by próbować dalej.
Przypomniałam sobie jednak naszą ulubioną zabawę z lekcji
religii, mianowicie rzucanie kulkami z folii aluminiowej. Kazałam mu
poczekać chwilę na dole, po czym zrzuciłam mu rolkę srebrnego
materiału i wytłumaczyłam co ma zrobić. Owinął prezent w
aluminiowe opakowanie i rozpoczął przygotowania do rzutu. Ścisnął
kulkę najmocniej jak mógł, przysiadł, zamachnął się i rzucił
najwyżej jak tylko mógł. Kulka uderzyła w parapet nade mną.
Przesadził. Próbowałam ją jeszcze złapać, ale ledwo ją
musnęłam. Wykazał się na szczęście refleksem i nie dał jej
spaść na ziemię. Za trzecim razem trafił. Najważniejsze, że nie
wybił, okna sąsiadom, lub co gorsza matce. W międzyczasie dostałam
smsa od Olusia. Usłyszałam jednak, że nadchodzi matka i schowałam
czym prędzej telefon do plecaka.
- Zamknij
to okno bo chałupę wyziębisz! - rzuciła, po czym sama wykonała
swój rozkaz zważywszy na brak reakcji z mojej strony – do jutra
masz mi wytrzeźwieć, żebyś do szkoły nie poszła w takim stanie.
Jak nie dojdziesz do siebie, to zostaniesz w domu. Ja cię w takim
stanie z domu nie wypuszczę, bo to siara. Kto to widział.
- Ale
jutro muszę iść do szkoły, bo... bo ten... - starałam się
wymyślić jakiś argument, ale nie mogłam przecież powiedzieć, że
muszę się zobaczyć ze swoim kochankiem. Tak chyba powinnam nazywać
chłopaka, z którym spotykam się za plecami swojego oficjalnego
partnera. Za plecami, choć na oczach całej szkoły. Tak jakoś
wyszło...
- Co?
- Sprawdzian
mam z matmy.
- Trudno,
najwyżej napiszesz kiedy indziej. Co, boli główka? - spytała, gdy
złapałam się za głowę, przekręcając się na drugi bok –
posprzątaj tu trochę, bo masz tu burdel, jakby jakiś tajfun
przeszedł. Tylko węża tu wpuścić. Ciuchy do szafy –
powiedziała otwierając szafę i macając ubrania – co ten plecak
robi na środku pokoju?
Ciarki
mnie przeszły gdy chwyciła go, lecz na szczęście nie zaglądała
do środka i rzuciła go pod stolik. Poszła sobie, a ja już do końca
dnia nie ruszałam się z łóżka. Przysnęło mi się w końcu, a w
głowie kołatały mi się myśli dość nietypowe. W skutek
przemęczenia i niewyspania, sny były dość realistyczne;
zapamiętałam dość wyraźnie wiele ich elementów. Były to
głównie zniekształcone obrazy imprezy z dnia poprzedniego, ale
również z wypadu do kina. Przebudziłam się w środku nocy i
stwierdziłam, że czegoś mi brakuje. Takie nadeszły czasy, że
młodzież nie umie zasypiać bez telefonu, toteż sięgnęłam po
swój i od razu rzuciła mi się w oczy wiadomość od mojego
kochanka. Jej treść
zasmuciła mnie tak, że odechciało mi się jednak iść do szkoły
i nawet nie przebierając się w piżamę, rzuciłam telefonem o
poduszkę, położyłam na niej swój łeb i odpłynęłam.
0 komentarze:
Prześlij komentarz