Niedzielny
poranek spędziłam w łóżku udając, że wciąż śpię, a tak
naprawdę rozmyślając nad rzuceniem Michała. Pomimo wszystkich
niedogodności jakie temu związkowi towarzyszyły zdecydowałam się
na razie go nie kończyć. Bycie dziewczyną Michała poprawiało w
mym mniemaniu mój status społeczny i pozycję w hierarchii
szkolnej. Choćby przez to, że pojawiałam się jako jego osoba
towarzysząca na wielu imprezach, o których nawet bym nie wiedziała
(a co dopiero mogłabym marzyć o byciu zaproszoną na nie) gdyby nie
on. Tam poznałam wielu ciekawych ludzi, którzy polubili mnie za
moją szczodrość i uprzejme usposobienie. Byłam bowiem pozytywnie
nastawiona do każdego i chciałam poznawać jak najwięcej znajomych
i być przez nich lubiana aby poprawić swą pozycję w tym stadzie
jakim jest społeczność szkolna.
Po
śniadaniu i prysznicu zabrałam się za odrobienie zadań domowych,
zaś po obiedzie usiadłam przy swoim laptopie. Bardzo się
zdziwiłam, gdy spostrzegłam, że napisało do mnie sześć osób.
Wśród nich nie było jednak Werki, co zmartwiło mnie do tego
stopnia, że odechciało mi się nawet czytania nowych wiadomości.
Po chwili jednak wyczytałam w powiadomieniach, że ktoś wrzucił
zdjęcia, na których została oznaczona. Z przerażeniem w oczach
przejrzałam trzy prawie takie same zdjęcia robione z rąsi i
przedstawiające świeżo upieczone siostry. Zdjęcie numer jeden,
okraszone podpisem „sisters” zebrało aż 23 lajki. Dużo jak na
trzy godziny. Sama również dołożyłam swojego, po czym zaprosiłam
siostrę do znajomych.
Jeszcze
przed zaśnięciem rozmyślałam nad rozstaniem. Głównym argumentem
przeciw było jednak to, że nie chciałam być sama. Rozmyślałam
zatem kto mógłby zastąpić Michała, jednak ci, którzy
przychodzili mi do głowy dzielili się na zajętych, za fajnych,
nienadających się (czyli niedostatecznie fajnych) albo
niezainteresowanych stałym związkiem. Te przemyślenia przerwał
jednak dzwoniący telefon. W pierwszej chwili pomyślałam, że to
poranny budzik, jednak zorientowałam się, że jest jeszcze ciemno i
podniosłam telefon z nadzieją, że będzie to Weronika. Nadzieja ta
urosła jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam, że dzwoni jakiś numer,
którego nie mam zapisanego w kontaktach. To musiała być ona!
- Halo?
- Halo?
Cześć siostra! Mam nadzieję, że nie obudziłam!
- Nie,
skądże. Właśnie kładłam się spać. Możemy pogadać chwilę.
- Nawet
musimy – odparła ze znaną nam już stanowczością Wera – jutro
widzimy się w szkole, rozumiesz? Rano mam WF, więc proponuję na
długiej przerwie, co ty na to?
- Dobrze.
Tylko co my będziemy robić?
- To
co robią przyjaciółki. Usiądziemy i pogadamy. Podzielimy się
jakimś drobnym jedzonkiem.
Co jadasz w szkole?
- Nie
wiem... - odpowiedziałam wyrażnie nie spodziewając się takiego
pytania – różnie... jogurty... marchewki...
- Marchewki?
Super! Przynieś mi jutro marchewkę zatem.
- Dobrze...
- zgodziłam się lekko zaspanym tonem.
- To
do jutra. Papa.
Rozłączyła
się, więc mogłam w spokoju zasnąć. Następnego dnia otrzymałam
na drugiej lekcji smsa z informacją gdzie mam czekać na długiej
przerwie. Zjawiłam się w wyznaczonym miejscu gdy tylko pozwolono mi
opuścić klasę po trzeciej lekcji. Po minucie samotnego siedzenia
na ławeczce przy bibliotece, zaczęłam się niepokoić i
wyciągnęłam telefon. Zadzwoniłam do Werki, lecz ta nie odebrała.
Wysłałam smsa i ponownie zadzwoniłam. Niestety ponownie skazana
byłam na wysłuchanie jej grania na czekanie w postaci jakiejś
dziwnej piosenki. Wstałam i rozejrzałam się, wyjrzała przez okno
po czym zajrzałam do biblioteki i chciałam powrócić na ławeczkę,
lecz siedziała już na niej para metali z którejś maturalnej
klasy. Oparłam się zatem o parapet przy sąsiednim oknie oglądając
szkolne boisko i wyciągnąwszy telefon myślałam co z nim zrobić:
zadzwonić czy napisać. Wnet poczułam jak ktoś mną potrząsa.
Odwróciwszy się, ujrzałam roześmianą buźkę Werki.
- O,
jesteś już! - wrzasnęła, przytulając mnie i niemal wbijając w
parapet.
- Tak,
siostrzyczko, czekam od początku przerwy.
- Oj
przepraszam, Słońce, nie gniewaj się. Byłam w męskim na fajce.
- Palisz?
- zapytałam zszokowana, rozglądając się po korytarzu pełnym
pierwszaków.
- Widzisz
tę sylwetkę? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, gładząc się
jedną dłonią po biodrze, a drugą opierając o przyjaciółkę,
lustrując tymczasem jakiegoś pierwszaka, który z wielkim
zainteresowaniem ją obserwował – to zasługa kuracji nikotynowej.
Od września schudłam piętnaście kilo.
- No
dobra, ale palenie szkodzi na cerę i na zęby i na płuca i powoduje
raka...
- Raka,
sraka – przerwała jej Wera – wszystko dookoła jest rakotwórcze.
Jak jest ci pisany rak to i tak go dostaniesz. A ja mam zajebistą
cerę i nieskazitelny uśmiech – mówiąc to wyszczerzyła się
sztucznie – i niech mi ktoś powie, że palenie jest niezdrowe!
Zdrowe jest, bo od niego się chudnie.
Ten
interesujący wywód przerwał jej dzwonek, który w ciągu kilku
sekund spłoszył wszystkich pierwszaków pod klasy. Po kilkunastu
sekundach słuchania dzwonienia, odsunęłam się od parapetu, a gdy
już chciałam się żegnać, Weronika przyciągnęła mnie do siebie
i powiedziała na ucho:
- Dzisiaj
o siedemnastej pod kinem. Będą fajni ludzie, zobaczysz.
I sobie
poszła.
Na
kolejnej lekcji myślałam o wielu rzeczach, ale z pewnością nie o
matematyce. Lewa ręka bezwolnie kreśliła po zeszycie jakieś
liczby i symbole, podczas gdy umysł zastanawiał się, dlaczego
Weronika zaprosiła mnie do kina. I na jaki pójdziemy film? Kto
jeszcze tam będzie? Kim są ci „fajni ludzie”? Czy usiądziemy
na kanapach z tyłu? Wszystkie te pytania zawarłam w smsie, który
pod ławką zdołałam napisać i przesłać do siostrzyczki pod
koniec lekcji. Po dzwonku wytoczyłam się zamyślona z sali jako
jedna z ostatnich osób z klasy. Zbliżając się do automatu przy
schodach, spojrzałam na jednego z tych szalejących po korytarzach
pierwszaków, który właśnie podchodził do automatu. Gdy
zorientowałam się, że to ten sam dzieciak, który na poprzedniej
przerwie przyglądał się nam gdy rozmawiałyśmy o paleniu,
zachichrałam się lekko pod nosem, na co on odpowiedział delikatnym
uśmiechem, który wydał mi się jakby... zalotny. Przeszłam obok
niego, zatrzymując się przy schodach i zastanowiłam się, czy
przypadkiem mój atak śmiechu nie został przez niego odebrany jako
zachęcający do flirtu uśmiech. Tak samo zalotny jak ten jego.
Po
krótkiej chwili chłopak odszedł od automatu z papierowym
kubeczkiem wypełnionym kawą, a jego miejsce przy maszynie zajęłam
ja, by kupić to samo co on, jednak gdy schyliłam się by nacisnąć
guziczek, ujrzałam w dolnej szparce 30 groszy. Pomyślałam wnet, że
oddam poprzedniemu klientowi resztę jaką mu wydano i chwyciwszy ją
w lewą dłoń, podeszłam żwawym krokiem za róg, gdzie znajdowały
się stoliki, przy których zazwyczaj spożywano posiłki i napoje.
Miejsce to nazywano w szkole kawiarnią, choć supernowoczesne
pierwszaki określały ją mianem „Starbucksa”. Tam jednak, na
jedynym zajętym stoliku dostrzegłam siedzącego tyłem do wejścia,
niepozornego chłopca, któremu towarzyszyły trzy dziewczyny
(zapewne pierwszaczki) zajmujące pozostałe miejsca przy
czteroosobowym stole. Widząc to, szybko wyskoczyłam z kawiarni i
przymknęłam za sobą drzwi, myśląc sobie: „Boże, dobrze, że
mnie nie zauważył! Jestem idiotką”. Wracając do automatu
dodawałam do tego jeszcze „gdyby nie te suki... gdyby nie te suki
to bym mu oddała te drobne. Teraz każda jest mu winna 10 groszy”.
Na
kolejnej lekcji, zamiast słuchać kolejnej niezwykłej opowieści,
wygłaszanej przez swoją ukochaną polonistkę, o tym jak w Rzymie
spotkała Piotra Kupichę, myślałam ciągle o tym słodziutkim
uśmiechu słodkiego pierwszaczka. Chłopak nie był może
nadzwyczajnie przystojny czy ładny, ale miał ten niesamowicie
słodki uśmiech, którym sporo nadrabiał. Był średniego wzrostu,
może trochę poniżej 180 cm i miał bardzo ciemne, niemal czarne
oczy. Prawie tak ciemne jak jego włosy, których ułożenie można
by opisać jako marną podróbkę Justina Biebera. Miał na sobie
vansy... czarne lub niebieskie... w każdym razie jakieś ciemne. I
niebieską, kraciastą koszulę. Niebiesko-zieloną... I niebieskie
rurki... albo zielone. W każdym razie na pewno dopasowane pod kolor
koszuli. A zamiast plecaka miał zarzuconą na ramię czarną torbę.
„Może pedał” pomyślałam, zbierając do kupy wszystkie
elementy jego krótkiej charakteryzacji. Ale jego spojrzenie było na
tyle niepowtarzalnie głębokie, przeszywające ją całą od stóp
do głów, że nie sposób było o nim zapomnieć. Co chwilę
materializowały mi się w głowie te czarne paczałki. Nawiedzały
mój umysł również na następnej lekcji a także potem, gdy
wracałam pieszo do domu, gdzie czekały na mnie ruskie pierogi.
Już o
szesnastej wyłączyłam komputer i otworzyłam szafę. Niełatwo
było wybrać odpowiedni strój na tę okazję, wszak nieczęsto
zdarzało mi się wychodzić ze znajomymi. Choć w tym przypadku
wychodzi z nieznajomymi. Tym bardziej zatem zależało mi na
zrobieniu jak najlepszego pierwszego wrażenia. Pół godziny zajęło
mi ubranie się i pomalowanie. W pośpiechu wyszłam z domu,
zapominając o popsikaniu się perfumami, co uświadomiłam sobie
dopiero w połowie drogi. Druga połowa drogi minęła mi na
poszukiwaniu jakichkolwiek perfum w torebce. Czekając na zielone
światło przed galerią, wyciągnęłam telefon, w którym widniał
sms od nieznanego numeru o treści „będziesz?”. Minutę później
byłam już na wprost bocznego wejścia, przy którym siedziały na
ławeczce trzy dziewczyny otoczone kółeczkiem znajomych. Jedna z
siedzących wtrąciła się w rozmowę grupy krzycząc ostentacyjnie
„idzie!”. To było o mnie. Krąg stojących obrócił się twarzą
do mnie, a składał się on z Weroniki i dwóch niewysokich chłopców
(jeden był mojego wzrostu a drugi nawet niższy).
- Cześć.
Jesteś wreszcie. Teraz muszę cię opierdolić, bo bilety odbiera
się najpóźniej piętnaście minut przed seansem, a ty przyszłaś
za pięć. W dodatku nie upewniając nas o przyjściu. Nieładnie. A
teraz poznajcie się.
- Jestem
Szymon – powiedział ten niższy wyciągając dłoń
- Kacper
– bąknął ten drugi. Swoją drogą zdawało mi się, że skądś
go kojarzę.
Następnie
podeszłam do powstającej na mój widok z ławki trójcy.
- Alicja
- Paulina
- Basia
Pomyślałam,
że będzie dobrze jeśli zapamiętam wszystkie. A gdy trójca i
chłopaki poszli przodem, Werka przytrzymała mnie i wręczając
bilet powiedziała:
- Szymuś
nam kupił bilety. To bardzo w porządku z jego strony. Ma bogatych
rodziców. Jego ojciec jest sędzią a mama adwokatem. Albo
adwokatką. W każdym razie dobrze zarabia kimkolwiek by nie była.
- Okej...
- Kupisz
mi popcorn? - zapytała przechodząc koło bufeciku.
- Bierzemy
duży na spółę – odparłam zdecydowanie.
Gdy
kupowałyśmy, reszta już zajmowała miejsca w sali, więc wchodząc
musiałyśmy uporać się już z panującą wszędzie wokół
ciemnością. A towarzyszy wytropiłyśmy świecąc sobie telefonem.
I jako że szłam ostatnia, usiadłam na najgorszym miejscu – z
brzegu. Ale przynajmniej koło Wery.
- Ej,
weź mi sprawdź ile ten film trwa i o której mam powrotny autobus.
- Szóstka
czy ósemka? - zapytałam wyciągając telefon
- Obojętnie.
- Sorki,
ale tu nie ma wifi
- A
nie masz normalnego internetu w telefonie? Biedactwo. To co ty robisz
jak ci się nudzi na religii lub na niemieckim?
- Robię
zadania z matmy i z chemii.
- A
na przerwach?
- Gadam
z koleżankami.
- A
w drodze z i do szkoły?
- Słucham
muzyki.
- A
przed zaśnięciem?
- Czytam
albo myślę. A ty w każdej z tych sytuacji siedzisz na fejsie?
- Nie
siedzę. Wchodzę i wychodzę. Sprawdzam tylko czy coś się dzieje
ciekawego. Wiem, że jestem uzależniona. Ale dopiero gdy jestem na
komputerze, to daje o sobie znać. - opowiadała grzebiąc w
międzyczasie w telefonie – Przeglądam profile ludzi, znajomych,
znajomych znajomych, gwiazd i w ogóle. Sprawdzam kto komu komentuje
i lajkuje, ile kto ma lajków... Ale teraz nie mam na to czasu.
Ja
tymczasem nieśmiało pobierałam z kubełka po jednej kuleczce
popcornu. Reklamy się skończyły i na widowni zapadła cisza. Prócz
grupy licealistów, na sali była jedynie para gimbusek siedząca w
ostatnim rzędzie. Czyli tuż nad nami. Po wyświetleniu się na
wielkim ekranie loga producenta filmu, z rzędu wyżej dały się
słyszeć dwa syczące odgłosy – jeden po drugim. Zabrakło mi
jednak śmiałości żeby spojrzeć na gimbuski w celu określenia
źródła owych dźwięków. Chwilę później wszystko się
wyjaśniło.
- Już
czas – powiedział któryś z chłopaków i dziewczyny wyciągnęły
ze swych toreb piwa.
Ze
zdumieniem patrzyłam jak rozdają je chłopakom (którzy nie noszą
torebek więc nie mają jak przemycać alkoholu).
- A
ty nie wzięłaś piwa? Gdybyś się nie spóźniła to byś zdążyła
skoczyć z nami do sklepu. Mam dwa. Chcesz jedno?
- Nie...
- odpowiedziałam, choć po chwili zmieniłam zdanie i dodałam
„tak”.
Wzięłam
je i sączyłam przez pół filmu. Gdy dopijając je zastanawiałam
się gdzie umieścić pustą puszkę, Weronika szepnęła:
- Gimbuski
poszły na dół. A to oznacza że...
- Że?
- Zwolniły
kanapy! Idziemy na kanapy! - wrzasnęła na cały głos, aż gimbuski
z wrażenia podskoczyły i pobiegły w górę.
Zaczął
się wyścig, jednak nasza grupa szybciej dobiegła na kanapy jako że
miała bliżej, a swoje zwycięstwo ukoronowałyśmy tryumfalnym
rzutem kurtkami gimbusek na niższe rzędy. W tym zamieszaniu doszło
do przetasowań i tak Kacper siedział z Werą, a Paulina i Basia
ściskały się na jednej z Szymonem. Do mnie przysiadła się zatem
Alicja. Od tej chwili bardziej niż filmem, byłam zainteresowana
wzajemnymi umizgami Kacpra i Werki. Zastanawiało mnie, że ta
szkolna piękność kręci z przeciętnej urody pierwszakiem. Uważnie
przyglądałam się każdemu ich ruchowi. Najpierw karmiła go
popcornem – naszym wspólnym popcornem! Szturchnęłam ją, prosząc
o przestawienie kubełka między nas, lecz ten był już niemal
pusty. Niesamowicie zdenerwował mnie ten ironiczny wybuch śmiechu
Kacpra, tak jakby było coś śmiesznego w tym że wszamał mój
popcorn. Wciąż zastanawiałam się skąd go znam. Gdzieś już
słyszałam ten śmiech... Przez kilka kolejnych rzutów okiem
szeptali, sobie coś do ucha, aż przy kolejnym spostrzegłam, że
ona już nie mówi do jego ucha, lecz je ssie. Totalnie
niezainteresowana komentarzami Ali do filmu oraz nim samym, patrzyłam
jak ma siostra schodzi wargami niżej, na szyję, dłoń zaś
trzymając na jego udzie. On zaś zachęcony jej pieszczotami wsunął
od dołu dłoń pod jej koszulkę i powoli sunął nią w górę,
lecz nim dotarł do biustu, ku któremu zapewne zmierzał, chwyciła
obie jego ręce swoimi, ścisnęła mocno i popatrzyła głęboko w
oczy. Kompletnie nieświadomi tego, że są obserwowani z obu stron,
pocałowali się, choć pocałunek ten trwał zaledwie kilkanaście
sekund. Po nim zachowywali się zupełnie inaczej niż jeszcze chwilę
wcześniej. Droczyli się po przyjacielsku, łaskotali nad biodrem,
bili czyjąś pustą plastikową butelką po głowie i karmili
snickersem (choć to akurat było całkiem słodkie).
I tak
minęła końcówka filmu. A po nim wszyscy zebraliśmy się za
galerią. Prawie wszyscy...
- Gdzie
Wera? - zapytałam.
- W
toalecie z Basią.
- Czy
wy kobiety zawsze musicie chodzić do kibelka parami? - zapytał
Szymon
- Typowe
męskie pytanie – odparła Paulina – wy po prostu nigdy nie
zrozumiecie nas kobiet. O, idą nasze kobiety.
- To
gdzie idziemy zajarać? Nad rzekę? - zapytał Kacperek.
- Tak.
- To
idziemy.
I gdy
tylko nas dogoniły, cała grupa ruszyła zajarać nad rzeką. Miałam
nadzieję, że nie będę jedyną niepalącą w towarzystwie.
Usiadłszy przy brzegu rzeczki w półkolu, zaczęły wyciągać
papierosy. Kacper też wyjął. Wtedy mnie olśniło.
- Już
wiem skąd cię znam!
- Mnie?
Skąd?
- Byłeś
kiedyś w damskim u nas w szkole. Wyszłam z kabiny i chciałam się
na ciebie wydrzeć, że to damski i żebyś poszedł do męskiego.
Ale zanim odważyłam się odezwać, ty zapytałeś czy mam ognia...
- Nie
pamiętam. Ale mogło tak być. Ale już nie chodzę do babskiego, bo
mnie kiedyś tam Mariolka zdybała i myślała, że dziewczyny tam
podglądam. Przecież nie mogłem powiedzieć, że wpadłem tam
zajarać.
- Mogliby
zrobić u nas w szkole palarnię a nie.
- A
ty nie palisz? - zapytała Werka Szymka.
- Nie,
no coś ty.
- Od
kiedy?
- Od
zawsze. Wtedy u Kacpra to był wyjątek.
- U
Ewki też był wyjątek?
- Tak.
I u Julki i jeszcze gdzieś tam.
- To
co, teraz na jakieś piwko idziemy?
Bardzo
mnie to zdziwiło, wszak dopiero co jedno wypiliśmy w kinie. W
domciu czekało na mnie kilka zadanek z matmy i list na angielski. I
przygotować się na polski. Szybko wyliczyłam, że zajmie to dwie
godziny a więc przy założeniu że zasnę o północy, wrócić
mogę do domu koło dziewiątej (godzina na mycie i inne takie). W
międzyczasie wybrano miejscówkę do picia. Basia jako że była z
lutego i miała już dowód, zebrała hajs i kupiła każdemu po
piwku, które wypiliśmy w ich ulubionej miejscówce nad rzeką
znanej pod nazwą Pustynia. Po ósmej, nasi towarzysze zaczęli się
rozchodzić, a Szymon poszedł w tym samym kierunku, co ja.
Zaproponował mi, że odprowadzi mnie na przystanek, od którego
dzieliło nas jakieś pięć minut drogi.
- Skąd
znasz Weronkę? - zapytałam nieśmiało, szukając tematu do
rozmowy.
- Ze
szkoły. Konkretnie to poznałem ją przez Alę, bo ona chodzi ze mną
i z Kacprem do klasy a z Werą się koleguje. Teraz się pozmieniało.
Ze mną się przyjaźni, a z Alą to tak tylko trochę się kumpluje.
- Przyjaźni?
Nie wiedziałam. Nie mówiła mi nigdy o tobie.
- Długo
się znacie?
- Dwa
dni niecałe.
- Dwa
dni? To pewnie niewiele ci zdążyła powiedzieć. Dwa dni? I już
mówicie o sobie „siostry”?
- No
wiesz, to się czuje... takie braterstwo dusz.
- W
waszym przypadku siostrzyctwo.
- Exactly.
- I
przeze mnie poznała Kacpra.
- No
właśnie... to coś poważnego?
- Nie
wiem, to nieprawdopodobne że Kacper wyrwał taką laskę. Nie
wydawał mi się być takim alvaro...
- A
po niej się nie spodziewałam, że zwraca w ogóle uwagę na
młodszych.
- A
co to zmienia, że jest młodszy?
- Nic,
ja też nie mam nic przeciwko młodszym – powiedziałam licząc na
to, że odbierze to właściwie.
- Ani
ja przeciwko starszym – odpowiedział jakby zalotnie, przekonując
mnie o tym, że zrozumiał mnie zgodnie z moją intencją.
- To
mój przystanek – powiedziałam, wskazując głową na wiatę, po
czym odwróciłam się i dodałam – a to mój autobus.
- A
może odprowadzę cię do samego domu? - Zapytał smutno spoglądając
na nadjeżdżający autobus. - Gdzie mieszkasz?
- Na
Dąbrowskiego.
- To
faktycznie, kawałek stąd.
Autobus
stanął w zatoczce i otworzył swe wrota. Po pożegnalnym hugu,
Szymon odszedł powoli i wyciągnął telefon, a ja postawiłam lewą
nogę na niską podłogę autobusu, lecz wtem mym oczom ukazało się
dwóch siedzących na tyłach chłopaków, z których jeden z nich to
mój były. Drugą nogę w ostatniej chwili wycofałam z wrażenia i
nie wiedząc jak wejść i pozostać niezauważoną, w ostateczności
straciłam równowagę i spadłam na chodnik, po czym pobiegłam
rzucając się w objęcia Szymona, który słysząc hyc
o chodnik
mimowolnie odwrócił się i w momencie wtulenia się, wypuścił
swojego iphone'a.
- O
Boże, tam był kanar! - krzyknęłam nie wiedząc jak usprawiedliwić
swoje durne zachowanie, choć to był akurat słaby argument.
Wychodząc
z jego objęć schyliłam się aby podnieść telefon.
- O,
masz iphone'a! - wykrzyczałam odruchowo – Ale fajnie! Czwórka?
- Czwórka.
- O
Boże! - krzyknęłam spostrzegając, że jego ekran jest rozbity.
- O
Boże! - krzyknął, lecz z całkowitym spokojem jak gdyby nic się
nie stało – co my teraz zrobimy?
- Przepraszam...
- Nie
ma za co – odparł z uśmieszkiem tak perfidnie ironicznym, że aż
się wierzyć nie chce.
- Ile
taki ekran kosztuje?
- A
nie wiem, ze trzy stówki.
- Dobra,
odkupię... - powiedziałam zmartwiona i ruszyliśmy w kierunku ulicy
Dąbrowskiego, jako że autobus dawno już odjechał, a kolejny
dopiero za pół godziny.
Przeszliśmy
przez przejście dla pieszych, w milczeniu minęliśmy kiosk, gdy
nagle Szymon wymamrotał:
- Wiesz
co? On jest zbity już od pół roku. Chowałem go kiedyś do
kieszeni, ale nie trafiłem.
- Cooooooo?
- Wiem,
straszna ze mnie niezdara.
Kamień
spadł mi z serca, bo zdaje się, że nawet nie miałam takiej kwoty
przy sobie. Swoją drogą, perspektywa niekrótkiego spacerku ze
świeżo poznanym pierwszaczkiem napawał mnie optymizmem. Może nie
jest on taki słodki i kuszący jak tamten spod automatu, lecz dobrze
się z nim dogaduję. Gdyby trochę schudł, pewnie bardziej bym się
nim, zainteresowała, choć i tak nie jest mi obojętny.
- Ale
mnie wystraszyłeś, serio! - krzyknęłam lekko go szturchając - A
myślałam, że to ja jestem niezdarą!
- A
czym przebiłabyś nietrafienie telefonem do kieszeni?
- Może
wrzuceniem suszarki do wanny?
- Co?
A nie pokopał cię prąd?
- Nie,
bo wyciągałam ją dopiero z szafki. Gdyby była podłączona, to
nie dosięgnęłaby do wanny. Ktoś inteligentnie ulokował gniazdko
tak na wszelki wypadek.
- Nie,
to nie przebije mojego iphone'a.
- A
co go przebije? - zapytałam.
- Nie
wiem... ty mi powiedz – odparł i oboje się zaśmialiśmy.
Przeszliśmy
przez stare miasto rozmawiając o naszych największych życiowych
wpadkach i wypadkach. Świetnie nam się rozmawiało i żartowało.
Tak bardzo, że aż nie mogłam się doczekać następnego spotkania.
W pewnym momencie stanęliśmy oboje na skrzyżowaniu i oczekiwaliśmy
aż ktoś podejmie decyzję którędy dalej iść.
- W
lewo? - zapytałam.
- Tak
właśnie... - odparł Szymon i podążyliśmy razem wzdłuż ulicy
Ofiar Oświęcimskich.
A nim
doszliśmy do jej końca, słońce ukryło się za horyzontem.
Mijając bloki i kamienice rozmawialiśmy o nauczycielach ze szkoły,
z radością odkrywając, że uczą nas w większości ci sami
belfrzy. Wymienianie się spostrzeżeniami na ich temat pochłonęło
nas tak bardzo, że nim się zorientowaliśmy – staliśmy na
skrzyżowaniu, na którym to nasze drogi się rozchodziły. Stanęłam
naprzeciwko Szymona i uśmiechając się mimowolnie, odgarnęłam
włosy lewą ręką, po czym położyłam ją na torebce i spojrzałam
na lustrującego mnie od kilku sekund wzrokiem młodzieńca. Wbiłam
swój wzrok prosto w jego źrenice, wyczuwając, że dystans między
nami niebezpiecznie maleje. Wtedy machnęłam mocno ramionami i
otoczyłam nimi nowego kolegę, a on odwzajemnił huga, który trwał
dobrych kilka sekund. Odchodząc rzekł delikatnie „pa” i oddalił
się. Poczekałam chwilkę na skrzyżowaniu, ciekawa czy Szymon się
odwróci, po czym odeszłam, sama powstrzymując się przed
odwracaniem się. W końcu oboje zniknęliśmy za rogami innych ulic,
a to skrzyżowanie długo jeszcze nie zobaczy nas razem.