Pomysł
śledzenia mojego chłopaka mógł się wydawać szalony, naprawdę
godny Iwony. Stwierdziłam jednak, że warto spróbować i przekonać
się co mój boyfriend
naprawdę robi po szkole. Poza tym to może być świetna przygoda.
Podzieliłyśmy się zatem zadaniami, jako że nie udało mi się zdobyć informacji, czy będzie dziś wracał pieszo czy autobusem, czy też któryś rodzic po niego przyjedzie. Dlatego też, ja urwałam się wcześniej z ostatniej lekcji i pojechałam wcześniejszym autobusem pod jego dom, zaś Iwonka poczekała na niego w parku przed szkołą. Tuż przed zakończeniem lekcji, wysiadałam już na jego przystanku, który na szczęście był wyposażony w ławkę, na której miałam zamiar na niego zaczekać. Chwilę później dostałam smsa od Małej, o treści „wyszedł”. Podobała mi się zwięzłość i konkretność tego komunikatu. „Mała” mówię o niej po pierwsze ironicznie, ze względu na jej wielkość (183cm) a po drugie jako pochodna nazwiska (Malicka).
Niestety
nie zaopatrzyłam się w żadną lekturę do czytania, więc musiałam
się zadowolić podręcznikiem od fizyki. Szkoda, że nie miałam
książki do historii, pewnie byłaby ciekawsza. Albo od biologii,
chociaż tę już w zasadzie znam na pamięć. Choć pewnie i tak nie
dostanę się na medycynę. W tej chwili muszę też przyznać rację
Gęsikowskiej, że niesamowicie przydałby mi się internet w
telefonie, choćby dla zabicia nudy w chwilach jak tak. I nadszedł
kolejny sms: „jesteśmy w galerii”. Tego nie przewidziałam. A co
jeśli on będzie łaził pół dnia po wszystkich sklepach? Bez
przesady, jest facetem.
Nie wiem
czy pójdę na medycynę. Na pewno przydałby się lekarz w rodzinie,
ale czy (zakładając że się dostanę) utrzymam się tam? Z czego
się utrzymam skoro mieszkanie takie drogie a trzeba jeszcze coś
jeść? No i książki takie drogie. W akademiku nie zamieszkam, bo
to poniżej mojej godności. Po prostu jestem zbyt wrażliwa i
delikatna, a tam jest za dużo ludzi i wspólne kible, kuchnie, fu...
Znowu sms
od Iwony. „Kupił czekoladki. Wyszliśmy”. Też miałam ochotę
na coś do jedzenia, lecz niestety na tym zadupiu nie ma żadnych
sklepów. Myślałam o tym czy dałabym też intelektualnie radę na
tych studiach. Bo przecież nauki tam jest sporo i w zasadzie nie ma
się życia towarzyskiego. A współlokatorki będą mi przeszkadzały
mocno w nauce. Chyba, że zamieszkam z Michałem. Ciekawa jestem co
on o tym sądzi. Na początku studiów będziemy mieli już dwa lata
stażu, więc może będzie już gotów na zamieszkanie razem. Ale
czy ja będę gotowa? Ale wracając do medycyny, to nie wiem czy
wytrzymałabym zajęcia z trupami. Nie miałam nigdy do czynienia z
nieboszczykami. Zresztą co innego patrzeć na nie, a co innego
grzebać w nich; wąchać ich smród, babrać się w ich bebechach.
Boję się, że to nie dla mnie, a nie chciałabym się przekonać o
tym za późno.
„Stoi
na przystanku” - głosił kolejny sms. Wyjęłam z kieszeni rozkład
autobusów, z którego wynikało, że do jego przyjazdu mam jeszcze
czternaście minut. Zgodnie z planem, Iwona powinna przyjść do mnie
okrężną drogą (aby jej nie zauważył z autobusu) i być tu za
około dwadzieścia minut. Ciekawe dla kogo te czekoladki. Przecież
nie dla mnie, bo niby z jakiej okazji? Jutro będzie nasza
siedmiomiesięcznica, ale skoro na półrocznicę nic mi nie dał, to
raczej teraz też się nie wykaże. To właśnie oddaje jego stosunek
do tego związku. Miałam ochotę przyłapać go tego dnia na czymś
okropnym, co stanowiłoby przyczynek do rozstania i o czym mogłabym
rozpowiedzieć wszystkim dookoła, tak żeby skompromitować go w
oczach moich, naszych i jego znajomych jeszcze bardziej.
Na
horyzoncie widziałam już autobus. Oddaliłam się zatem na
odległość kilku metrów od przystanku i schowałam się za tą
taką dużą budką z prądem. Po chwili usłyszałam dźwięk
zatrzymywania się autobusu, a gdy ruszył, zaczęłam liczyć do
trzydziestu, i kiedy skończyłam, wyjrzałam zza budki i dostrzegłam
swojego chłopaka, skręcającego w ulicę Świerkową. Ruszyłam za
nim, ukrywając się przed zakrętem, dopóki nie skręcił w
Modrzewiową. Stałam chwilę przed winklem, a gdy doliczyłam do
dwudziestu, zajrzałam na Świerkową, lecz on wciąż tam był.
Szedł wolniej niż myślałam. Po doliczeniu do piętnastu byłam
pewna, że znalazł się na Modrzewiowej, co okazało się prawdą
gdy rzuciłam okiem za róg. Podbiegłam najcichszym możliwym
truchtem do rogu dwóch ulic o których jest mowa i zajrzałam na
Modrzewiową. Właśnie przechodził przez ulicę, a z tego miejsca
dobrze widać było jego dom, do którego miał już blisko.
Schowałam się zatem za jakąś toyotą i czekałam na meldunek od
Małej.
Ktoś
potrząsnął mną, zachodząc mnie od tyłu, przez co przeszyły
mnie dreszcze. Nim się odwróciłam, wiedziałam już że to Iwona.
- Czy
ty myślisz? - zapytałam – a gdyby on był tam na ulicy i by nas
teraz zobaczył?
- Wyluzuj,
ptaszek już dawno w klatce. Wiemy czy zamierza ją opuścić?
- Dzisiaj
czwartek, więc pewnie tenis – odpowiedziałam – nie wiemy jednak
czy pojedzie autobusem czy ktoś go zawiezie. Auta stoją przed
domem, więc to drugie jest całkiem możliwe.
- Na
pieszą wędrówkę to trochę za daleko. Zwłaszcza, że nawet ze
szkoły przyjechał autobusem leniuszek.
- To
ja pojadę autobusem – powiedziałam, wyciągając kartkę z
rozkładami – a ty pilnuj samochodów. Autobus mam dopiero za
trzynaście minut.
Iwona
wyglądała jakby próbowała powiedzieć coś mądrego, gdy
tymczasem na chodniku, jakieś piętnaście metrów za nią pojawił
się wielki pies. Szczeknął kilka razy, powoli zbliżając się do
nas. Gdy warczał, z pyska wystawał mu ogromny jęzor, a kły
błyszczały mu niczym gwiazdy na niebie. Usłyszawszy go, Iwona
automatycznie się odwróciła, a ujrzawszy to co ja, pisnęła i
cofnęła się wpadając na mnie i szepcząc „Jezus Maria”. Pies
ponownie warknął, mocniej niż wcześniej, a mi przyszło do głowy,
że Michał opowiadał kiedyś o tym psie. Widocznie to nie jego
pierwszy taki rajd po Modrzewiowej.
- Luka!
Do domu! - krzyknęłam, naśladując zachowanie Michała – Luka do
domu!
Pies
zatrzymał się, lecz gdy zrobiłyśmy delikatny krok w bok, Luka
zrobiła dwa kroki w naszą stronę i była już bardzo blisko Iwony.
- Luka!
- krzyknął ktoś z oddali, po czym pies odwrócił się i wszedł
na jakąś posesję.
- Ale
najadłam się strachu – powiedziałam.
- Luka
stara suka! - krzyknęła rozjuszona Iwona i poszła w kierunku psa,
od którego oddzielał ją już płot.
Poszłam
za nią, żeby odwieść ją od kolejnego szalonego pomysłu, bo
cokolwiek teraz próbowała robić, mogło być to niebezpiecznie dla
nas obu. Facet, który wołał psa, stanął na schodach i spojrzał
na nas jakby z politowaniem.
- Zobaczysz
grubasie, zadzwonię na straż miejską! - wrzasnęła ta moja
wariatka. Chciałam ją stamtąd zabrać, a w tym czasie grubas się
odgryzł.
- Donosić
będzie, żebym ja na twojego tatusia czasem nie doniósł!
- Ja
tu nie mieszkam więc możesz mi naskoczyć! – odparła Iwona.
- Jak
tu nie mieszkasz to wypierdalaj gówniaro – powiedział i otworzył
drzwi – bo Luka może w każdej chwili znowu wyjść – dodał i
zamknął drzwi z drugiej strony.
Poszłam
zatem na przystanek, a Iwona czatowała na rogu, z drugiej strony
ulicy, w oczekiwaniu na Michała. Chwilę tam siedziałam nim
poczułam wibrację telefonu, lecz tym razem nie był to sms lecz
połączenie od Małej.
- Wyszedł
z domu i idzie na przystanek – powiedziała, gdy tylko odebrałam.
- Którędy?
- No
czekaj... jak wyszedł z domu poszedł w prawo.
- W
prawo? W nasze prawo czy jego prawo?
- Znaczy
moje prawo twoje lewo – usłyszałam – no w prawo, nie wiem, myli
mi się.
- Dobra,
inaczej. Idzie Świerkową czy Jodłową?
- A
ta co my szłyśmy to Świerkowa?
- Tak
- To
nie tą. Tą drugą – odpowiedziała, ale wtedy pomyślałam, że w
zasadzie to on już powinien na tym przystanku być.
Nie
wiedziałam gdzie się ukryć, a nie mogłam przejść na drugą
stronę, bo jeździły w obie strony samochody. Wyglądało na to, że
za chwilę zza rogu wyłoni się on, lecz ja za wszelką cenę
chciałam tego uniknąć. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł tak
szalony, że nie powstydziłaby się go nawet Iwona. Stanęłam
bokiem do jezdni i pomachałam do nadjeżdżającego samochodu w
nadziei, że się zatrzyma. Niestety pojechał dalej, lecz gdy już
miałam stracić nadzieję, zatrzymał się kolejny. Wsiadłam czym
prędzej, a gdy ruszyliśmy, ujrzałam na ulicy Jodłowej swojego
chłopaka. Odetchnęłam wtedy z ulgą i odwróciłam się w stronę
kierowcy, który zapytał mnie wówczas, z krzywym uśmiechem na
twarzy:
- Dokąd
jedziemy?
- Do
centrum – odparłam.
- Galeria
czy dworzec? - zapytał.
- Dworzec.
W aucie
unosił się zapach jedzenia z mac'a, po którym zresztą jakieś
opakowania leżały na tylnych siedzeniach. Kierowca był koło
trzydziestki, miał okulary w grubej, czarnej oprawce, granatową
marynarkę i elegancką koszulę w drobną krateczkę. Koszula
włożona była w beżowe spodnie, u których szczytu widniał
skórzany pasek. Siedzieliśmy tak w kompletnej ciszy, bo jakoś tak
głupio zagadać było do nieznajomego, zresztą mimo że wyglądał
schludnie, bałam się go. Na pierwszym skrzyżowaniu uśmiechnął
się dziwnie, a ja odwzajemniłam uśmieszek, choć było to dziwne.
Na kolejnym skrzyżowaniu, w oczekiwaniu na zielone, zdjął rękę
ze skrzyni biegów, a mnie ciarki przeszły, gdy spostrzegłam, że
kieruje ją w stronę moich ud.
0 komentarze:
Prześlij komentarz